piątek, 1 stycznia 2016

Life balance nie istnieje*

Z dzieckiem się nie da.

"Zobaczysz, przyjemne życie się skończyło". 
Faktycznie, mówiły tak mądre głowy. Pamiętam ostrzeżenie pewnej Młodej Matki, zasłyszane u cioci na imieninach, kiedy byłam już w zaawansowanej ciąży. Nie była w kinie od dwóch lat, nie spotyka się ze znajomymi, podróż na drugi koniec miasta tramwajem jest wyzwaniem nie-do-pokonania.
Czasem jednak faktycznie się nie da. Bo za późno, bo nie ma jak wrócić, bo dziecko chore. Ile rady zawracałam sprzed jakichś drzwi, za którymi odbywał się pobudzający inetelektualnie event, o którym marzyłam od tygodni.

Z dzieckiem wszystko się da.

Prawda, ale częściowa.
Da się, ale wiele zależy od granic tolerancji i luzu, jaki sobie fundujemy.
Moja siostra ciąga wszędzie swoje dzieci (inna rzecz, że za bardzo nie ma wyboru, skoro babcie i ciocie są daleko). Na całą wioskę składają się za to liczni znajomi, którzy często służą pomocą, a nawet biorą latorośl na noc (kiedy druga z mamą  ląduje w szpitalu, a tata jest akurat służbowo za górami i lasami). 
My często podróżujemy, zazwyczaj bez samochodu (bo go nie mamy). Ostatnia sekwencja wakacyjna to autobus-tramwaj-autobus-samolot-autobus-pociąg-samochód, około osiem godzin ciurkiem z plecakiem i walizką, ja plus syn. Przyznaję, prosto nie było, pod koniec dnia czułam się, jakbym wagon węgla przewaliła.

Prawdziwe wsparcie istnieje.

Tylko trzeba po nie wyciągnąć rękę. Nie wszyscy posiedli dar czytania w cudzych myślach. Nie domyślają się, jak mogliby pomóc albo nie mają czasu, żeby się rozejrzeć wokół. Ja też czasem nie mam - w standardowy dzień kursuję na trasie praca-dom, a czas skarłowaciały do granic niemożliwości oddaję w całości synowi.
A czasami pomoc przychodzi z nieoczekiwanej strony - na wołanie w fejsbukowej puszczy odpowiadają znani, ale nie bardzo blisko znajomi.

To nieprawda, że macierzyństwo jest nudne.

Można czasem spojrzeć tak, ale można inaczej - każdy medal ma dwie strony. Na początku faktycznie bywa monotonnie (kupki, papki, swoista rutyna, czas odmierzany karmieniem, spaniem, wypróżnianiem się - właśnie ta rutyna męczyła mnie najbardziej, choć i tak nie mierzyłam interwałów z aptekarską precyzją). 
Faktem jest, choć zaskakującym, że z czasem dziecko staje się bardziej samodzielne i przychodzi magiczny moment, kiedy już tak bardzo nas nie potrzebuje. To raczej my go potrzebujemy, po miesiącach bycia razem non-stop nie wyobrażamy sobie samotnego wieczoru z książką i lampką wina w dłoni.


Macierzyństwo jak tatuaż. 

Gdziekolwiek będziesz, dziecko będzie z tobą. W twojej głowie. Bo bycie matką to druga skóra, która przyrasta do pierwszej. Pijąc wino w wieczór bez syna mam przed oczyma głównie....syna. Widzę go przez kartki książki, jak się zaśmiewa do rozpuku, pluska w wannie, kładzie spać do babcinego łóżka. 
Life-balance nie istnieje. Nie znam większego wyzwania niż godzenie opieki nad dzieckiem z pełnoetatową godzinowo pracą.
Każdego dnia myślę sobie pantha rei, codziennie jest o milimetr łatwiej.

Ten wpis, który ciągle jest szkicem dedykuję mojemu partnerowi.
* A inspirację znalazłam tu: 






4 komentarze:

  1. świetny tekst o rodzicielstwie i życiu w ogóle... tak faktycznie jest w szukaniu tej życiowej równowagi jakiś paradoks
    możemy wszystko, ale czasem nie mamy siły na nic, warto prosić o pomoc, ale wtedy czujemy, że ponosimy porażkę, skoro same nie dajemy rady

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcę się odkleić od tego myślenia o porażce. To ludzkie, że nie dajemy rady, bo nie da się więcej wziąć na plecy niż one uniosą. Odbija mi się czkawką mit matki polki, co to wszystko zniesie i przetrzyma.

      Usuń
  2. Kurczę, kurczę, jednak nie pocieszają mnie twe słowa, zwłaszcza ostatni akapit. Chyba że pogodzę się z faktem, że balansu nie będzie i kropka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie będzie i kropka, bo ona jest platońską ideą, ale warto się do niej zbliżać. Akceptacja tego faktu sprowadziła na mnie niebiański spokój, hehe:)

    OdpowiedzUsuń