poniedziałek, 30 marca 2015

:::zyskałam wiele. straciłam mało:::

18 lipca 2013 r.

Dobrze pamiętam ten lipcowy wieczór. 

Po pierwszym tygodniu z gorączką i obrzmiałymi piersiami, powłócząc nogami wlekłam się do szpitala. Na dodatek wszystko kiepsko się goiło. 

W trawach przy torach koncertowały świerszcze. Zadarłam głowę - pełnia. Pełnia księżyca, pełnia lata.
Rok wcześniej piłam wino gdzieś w Barlettcie. Piękna Barletto. I jakże odległa.

Później całe lato przepłynęło mi między palcami. Jakby nigdy go nie było, choć urodziłam w połowie. Jakby nie było dla mnie. Karmienie-tulenie-lulanie i tak cały dzień. 12 kilometrów szybkim krokiem tuliły płacz miarowym kołysaniem wózka. 

Uparłam się, że po pierwszym miesiącu wyjedziemy za miasto. Bo w mieście gorąco i powietrze niedobre.
J. płakał, wlekliśmy się kolejnymi pociągami klasy osobowej. Jeszcze siedem długich kilometrów od stacji do agroturystyki. Znów gorączka. Noga za nogą, postoje na przydrożnej parceli na karmienie małego.
Gorączka nie przechodziła. Wymarzona agroturystyka z zielonym widokiem okazała się położona obok ruchliwej drogi wojewódzkiej. Nieopodal domu całą noc szumiały TIRy.

Na drugi dzień parno i pochmurno. Dwa kilometry spaceru, a jakby dwadzieścia. Odpoczynek na boisku. Karmienie, płacz, karmienie, powrót. Pokoik mały, na pół obrotu. Pada - wyjść się nie da, bo trzeba iść główną drogą bez chodnika.

Zrozumiałam wtedy, że odtąd już wszystko będzie inaczej. Niby wiedziałam, że to nas czeka (temat wałkowany przez ciotki-dobra-rada), ale wtedy poczułam namacalnie, c o  t o  z n a c z y.

Nie lepiej, nie gorzej, ale inaczej. Na początku trudniej. Nasz synek  był wymagający - nie dało się go zapakować do wózka czy chusty i gnać w świat. Płakał często, czasem długo i rozpaczliwie i często nie wiedzieliśmy, dlaczego. Zdarzało się, że zapraszaliśmy znajomych, a ci wychodzili chyłkiem po godzinie, bo J. płakał i nie dało się go ukoić żadnymi sposobami. Poczucie bezradności towarzyszyło nam nierzadko. 

21 miesięcy później.

Patrzę wstecz i codziennie myślę, że jestem kimś innym niż  p r z e d  d z i e c k i e m.
Tak, właśnie - kimś lepszym.

A rachunek wygląda tak:

Plusy:

- schudłam 30 kilo (w ciąży przybyło mi 28!). I mimo, że moje ciało bardzo się zmieniło, jest mi z nim dobrze
- zostałam aktywną obywatelką. Napisałam kilka wniosków projektowych, poznałam mnóstwo fajnych ludzi. Dało się dzięki temu/mimo tego, że często "siedziałam" z dzieckiem w domu.
- okazało się, że mam więcej energii do działania niż kiedykolwiek wcześniej, mimo chronicznego niedospania, zmęczenia i skurczonego czasu.
- zabrałam się znów za szycie. Synek jest inspiracją.
- byłam w kilkunastu miejsach, czasem odległych (od Tatr do Bałtyku - dosłownie). Niby nic w porównaniu z wcześniejszą globtroterką, ale dla mnie to superwyczyn. Bo głównie pociągiem, autobusem z przesiadkami, z rzadka samochodem i z jęczącym często pasażerem.
- na osiem miesięcy zmieniłam o 180 stopni sposób jedzenia. Przeczytałam x książek w temacie, dowiedziałam się x rzeczy, zanurzyłam się w świat, o którym nie miałam pojęcia. Nauczyłam się wytrwałości, której brakowało mi wcześniej.
- byłam x razy w kinie, dwa razy w teatrze, na x spotkaniach i dyskusjach. Czasem z dzieckiem. Czasem bez. Czasem przychodziłam i musiałam odwrócić się na pięcie, ale tego już nie pamiętam.

Minusy:

Nie napiszę, co  s t r a c i ł a m. Było tego tak mało i jest, jak widać - nieistotne, skoro nawet dobrze nie pamiętam. A może sobie kiedyś przypomnę (kiedy zaczną mi doskwierać?). Obiecuję wtedy osobny post w temacie.

czwartek, 19 marca 2015

Matka, BLW i francuski piesek. Rèsumè z perspektywy czasu.

Na naszym podwórku BLW się NIE sprawdza

Teoretycznie BLW jest świetną sprawą - nie wymaga kulinarnych wygibasów i wielogodzinnego stania przy garach. Słusznie zakłada, że wszyscy jak jeden mąż zjadać będą to samo. 

Na dzień dobry, matka papieska jak sam papież - wypożyczyła stosowną, wszem i wobec znaną książkę made by Mamania (klik), poguglała tu i tam, zaprzyjaźniając się w szczególe z tablicami żywienia niemowląt (klik), następnie nabyła właściwe warzywa, a chwilę potem wysokiej klasy cielęcinę z tzw. sprawdzonego źródła i co? I jedno wielkie  n i c.

Przez pół roku z okładem dziecię nie chciało tknąć niczego, co miałoby postać litego kawałka. Ani mięsa, ani rybki ani tym bardziej żadnego warzywka. Jeśli Księciunio badał organoleptycznie, to z pominięciem węchu i smaku - tak, jakby te zmysły nie istniały w ogóle albo nie były jeszcze zupełnie rozwinięte. Na JuTjubie matka z niejakim zadziwieniem przyglądała się ośmiomiesięcznym oseskom, ogryzającym pazernie jagnięcą kość.

Księciunio przez długi czas eksplorował żywieniową rozmazując ją po blacie stolika i sprawiając nieodparte wrażenie, że nie ma zielonego pojęcia, do czego służyć może kawałek banana, brokuła, czy kukurydziany chrupek.

Od czasu do czasu udawało się matce skutecznie zaproponować (najczęściej chytrym podstępem) kawałek ugotowanej marchewki czy innej zieleniny w formie zmielonej papki.

Księciunio od początku łaskawym okiem patrzył jedynie na kaszę mannę na krowim (a jakże) mleku.  Pięknie grillowany bukiet jarzyn, na czele z neutralną w smaku cukinią, ku rozpaczy matki także nie miał wzięcia.

Nie bez znaczenia był fakt karmienia piersią Księciunia przez 16 miesięcy. Wiadomo nie od dziś (i wiele na ten temat zostało powiedziane), że mleko matki długo zaspokaja zapotrzebowanie na kalorie, witaminy, składniki mineralne. W przedziale 1-2 lata pokrywa zpopyt na na energię w jednej trzeciej. Z drugiej strony wiadomo też, że wprowadzanie potraw uzupełniających  z a l e c a  s i ę  już w wieku sześciu miesięcy (klik).

U nas jednak jedzenie rozumiane jako  p r ó b o w a n i e  n o w e g o  ruszyło z kopyta dopiero po całkowitym odstawieniu mleka. 

Stan na dziś:

Dziś, w 21-szym miesiącu życia sprawdzają się:
- wszelkiego rodzaju kluchy, najchętniej na bazie sera i ziemniaków (leniwe, kopytka, ruskie wiodą prym)
- jeśli zupy to w postaci kremu, sporadycznie warzywa w kawałkach
- jeśli mięso, to zmielone, wymieszane z ziemniakami puree w proporcji 1:3
- ziemniaki (no tak, ziemniaki są słodkie)
- szpinak (oczywiście zmielony)
- chleb - najczęściej z masłem, ew. ze serem, rozsmarowanym na kanapce, skórka jest bleee
- wszelkie słodkości, których matka w wiadomych względów unika
- makarony w drobnymi kawałkami czegoś (najlepiej sprawdza się wszelkiego typu pesto)
- naleśniki i pancakes'y z mąk różnych
kasze: jaglana, kukurydziana, manna
- płatki owsiane
- parówki (olaboga, MOM!) i jajka
- soczewica, chętnie z mleczkiem kokosowym
- banany i jabłka - inne owoce nie istnieją, chyba, że zmielone i zmieszane z czymś innym, np. kaszą
- ogólnie nabiał (a mleko zwłaszcza)
- do picia woda, woda, i jeszcze raz woda!

A czego Księciunio programowo nie jada? (mimo podejmowanych nie raz prób)
- warzyw niegotowanych
- warzyw kiszonych (ech, kapuśniak, ech ogórki)
- wędlin wszelkiej maści

Największe zaskoczenia minionego roku?
- jogurt kozi o zapachu kozy, zjedzony ze smakiem

Podsumowując: aktualnie dieta Księciunia wydaje się monotematyczna, z niedoborem warzyw, mięsa, ryb i pewną nadpodażą (w matczynej ocenie) nabiału i zbożowych węglowodanów. Cóż począć - tak lubi. Pozostaje żywić nadzieję,  że pantha rei, kiedyś będzie wszystko inaczej.

Na plus zaliczam: picie wody, przekonanie do soczewicy i możliwość przemycenia elementów zielonych lub warzywnych z towarzystwie klusek i makaronu. 

Także matki Tadków niejadków: głowa do góry. Nie jest źle, a może być nawet lepiej!

niedziela, 8 marca 2015

What's wrong with ballet? Słowo o równo-wychowaniu



Prolog
Pamiętacie Billy'ego Elliota? Chwytający za gardo film o chłopaku z przedmieść, co nad życie kochał tańczyć i bezkompromisowo szedł swoją drogą. Dzięki talentowi, pasji i ciężkiej pracy (oraz wsparciu rodziny) osiągnął sukces.

Co jest  n i e  t a k  z Billym? Ano Billy jest pasjonatem baletu - dyscypliny tańca, postrzeganej jako dziewczyńska.

Znacie pewnie te epitety, kierowane do dziewczyn i kobiet: "chłopczyca", "babochłop" itepe. 
Znacie przekazy, jakimi faszeruje się chłopców: "nie bądź babą", "chłopaki nie płaczą", "nie marz się, jak dziewczyna".
Albo z drugiej strony - brzmią wam znajomo teksty, jaki karmi się dziewczyny: "nie wypada ci tego, czy siamtego, bo jesteś dziewczyną".  Jeśli chłopiec - koniecznie na niebiesko, dziewczynka - tylko na różowo. Im głębiej w życie, tym bardziej dotkliwie i konsekwentnie.

Scena pierwsza
Rozmawiamy z mężem o naszej na oko dwunastoletniej sąsiadce, która przewodzi osiedlowej szajce dzieciaków. Mąż opowiada, jak z dezynwolturą witała go w windzie. Określenie"chłopczyca" wisi na końcu języka.

W tym przypadku chłopczyca ma oznaczać istotę pewną siebie, zdecydowaną, na swój dziecięco-nastoletni sposób charyzmatyczną. W domyśle to cecha chłopięca. Wiadomo - dziewczyny są ciche, potulne i delikatne. Jeśli mówią - szemrzą pod nosem, ledwie je słychać. Nie walczą. Nie konfrontują się. Nie są asertywne. Ustępują przy byle okazji. 

Scena druga
Z przypadkiem napotkaną w sklepie kuzynką, oczekującą potomka grzebiemy w koszu z ciuchami dziecięcymi. Co wyłowię jakiś  świetny ciuch dla syna (lniany rampers fioletowo-pomarańczowy, bluzę w gwiazdki, aladynkowe ogrodniczki), nad uchem l przelatuje mi komentarz, że to ciuchy "dziewczyńskie". Udaję, że nie słyszę, bo co na to odpowiedzieć? Że to tylko nasze kalki i przesądy? Że na razie mam je w nosie, póki społeczeństwo się nie upomni o swoje...?

Scena trzecia
II Małopolski Kongres Kobiet. Siedzę na widowni. Nie mogę sobie odmówić panelu pod hasłem "Równo-wychowanie. Rozterki nie tylko macierzyńskie". 

Wiadomo - temat rzeka, w zasadzie mój ulubiony mono-wątek ostatnio, kręcę się wokół niego namolnie, jak ćma wokół świecy.
Paneliści na scenie okazują się na tyle zróżnicowani (słyszalny głos tradycji w wykonaniu jedynego w gronie faceta krąży złowieszczo nad salą). Koniec końców robi się gorąco, choć dyskusja toczy się bardzo kulturalnie. 
No dobrze, zacznijmy od tego, czy dzieci, zależnie od płci się różnią.

Mit 1.
Dziewczynki są: uczuciowe i wrażliwe.
Chłopcy: dzielni, silni, kompetentni.

Prawda
Nawet rodzice małych dzieci, które nie miały jeszcze okazji objawić światu swoich wrodzonych właściwości, odwołują się do cech, przypisywanych zwyczajowo płci. 

Mit 2.
Dziewczynki z natury są gorsze w matematyce i naukach ścisłych.

Prawda
Do 15 roku życia, dziewczynki idą łeb w łeb z chłopcami. Potem następuje załamanie, które jest skutkiem: niskiej samooceny, braku wsparcia rodziców oraz nauczycieli. Im silniejszy stereotyp, tym większa faktyczna dysproporcja w osiągnięciach między płciami (badania Sandry Berm).

Mit 3. 
Kobiety są bardziej empatyczne od mężczyzn.

Prawda
Badania pokazują, że różnica występuje na poziomie kwestionariusza (czyli  d e k l a r a c j i). Jeśli zmierzyć reakcję fizjologiczną, istotnej różnicy między płciami nie zaobserwowano. 
*
Jedna z panelistek, dziennikarka lokalnego radia i matka różnopłciowych bliźniąt przytomnie zauważa, że dopóki dzieci nie były dotknięte przez wpływ społeczny  wszystko toczyło się naturalnym rytmem. Poszły do przedszkola, zaczęło się prostowanie. Chłopcom nie wypada bawić się lalką ani tańczyć baletu. 

Czym jest równo-wychowanie? Jest wychowaniem do wolności. Obecni w większości zgodzili się się, że równo-wychowanie polega na stwarzaniu  r ó w n y c h  s z a n s.  Bez względu na płeć.

Doklejam morał dla siebie i męża (może i inni skorzystają): chcesz być uważny, zacznij od siebie. Montaigne mawiał, że nikt nie jest wolny od mówienia bredni. Z pewnością nikt z nas nie jest też wolny od stereotypów.




wtorek, 3 marca 2015

Matka matce wilczycą?

Mater matris lupa est.

Jest mi gorzko ostatnio. 

Wydawało mi się przez chwilę,  że jedziemy na jednym wózku. My - matki (albo szerzej: my - rodzice, żeby nie było, że stereotypizuję). Skoro bywa nie raz, a nawet często, że trudności i radości mamy podobne. A zdarza się, że i identyczne.

Jasne jak słońce, że inaczej je przeżywamy i inaczej sobie radzimy, bo inne mamy zasoby. 
Różne cele nam przyświecają i różne wartości nas prowadzą. 

Tylko dlaczego niektóre (niektórzy) stawiają sobie za cel, żeby przekabacić inne (innych)? Czyżby chodziło o tak zwaną misję? 

Misja wydaje się ważna i potrzebna pod warunkiem, że nie działa się zbyt napastliwie. Fajnie i inspirująco, jeśli inni chcą czerpać z naszej wiedzy i doświadczenia. 

Nawracanie na "jedynie słuszną drogę" jest jednak indoktrynacją. A indokrynacja nigdy nie jest właściwa. 

Chcesz karmić dziecko mm - proszę bardzo. Czipsami? Colą? GMO? Czemu nie. Posyłasz je na religię katolicką albo do zboru świadków Jehowy? Proszę bardzo. 
Wolicie spędzać czas, leżąc na sofie przed telewizorem albo przeciwnie - jeżdżąc na hulajnodze? Wolnoć Tomku. W kwestiach zarówno błahych, jak i istotnych.
Dopóki nie dzieje się nikomu ewidentna krzywda, wszystko można.
*
Sytuacja 1. Jakiś czas temu w pewnej grupie o karmieniu piersią zadałam pytanie  j a k odstawić pierś bezboleśnie i łagodnie. Nie chodziło mi o rozwianie watpliwości - zostało to wypowiedziane  w p r o s t.
A co w odpowiedzi? 
W 90%: nie-kończące się pytania ("dlaczego?", "czy naprawdę musisz?") 
W 18%: odwodzenie od pomysłu ("pogadaj z doradczynią"), 
W 2%: "nie pomożemy ci, bo ta grupa wspiera karmienie do naturalnego samoodstawienia się". 
Poza tym popularny wywód o szkodliwości karmienia mm.

Sytuacja 2. Decyduję się na żłobek. Nie jest mi łatwo (o tym tu), ale decyzja zostaje podjęta, a kości rzucone. Idąc tym tropem, w stosownej grupie zadaję pytanie:  j a k  łagodnie przeprowadzić adaptację. I cóż?


Większość odpowiedzi odwołuje się do teorii przywiązania Bowlby'ego. Większość głosów ma odwieść mnie od już podjętej decyzji. A więc znów "pod żadnym pozorem nie posyłaj dziecka do żłobka", "separacja prowadzi do zaburzeń emocjonalno-rozwojowych". I tak dalej.
Mogę się zgodzić z teorią Bowlby'ego (klik), ale nie o  t o  pytałam! 
*
Staram się wsłuchiwać w wielogłos. Nie upieram się przy swoim.  Mam swój łeb na karku, swoją wrażliwość, patrzę przez własne okulary. Pewnie inni przez te same okulary ujrzeliby coś zupełnie innego. 

Jest mi gorzko, że często zbyt pochopnie oceniamy. Zbyt pochopnie, zbyt jednoznacznie, zbyt zasadniczo.
W sumie jest tak, jak w tym spocie reklamowym, co przetoczył się niedawno przez internety (klik)