niedziela, 28 lutego 2016

Wszystkie jesteśmy złymi matkami!

Odwiedziłam dziś panel Małopolskiego Kongresu Kobiet (klik). To już mała, osobista tradycja - i w sumie bardzo się cieszę, że od trzech lat, dzięki wsparciu partnera (tak, bo bez tego by się nie dało, choć przede mną siedziała dzielna mama z miesięczniakiem), wpadam na jedno czy dwa, mniej lub bardziej inspirujące spotkania.

Czy ciąża odmóżdżdża?

Tak - prowokacyjnie brzmiał tytuł panelu, organizowanwego przez Obywatela Mamę (klik). 

Tematem, poddanym pod dyskusję były stereotypy, z jakim muszą mierzyć się mamy-naukowczynie i mamy-artystki. Rzeczywistość trochę inna od mojej (bo w końcu to znacznie bardziej wolne zawody niż mój i może kilka aktywności można uprawiać z przysłowiowym "dzieckiem przy nodze", bez potrzeby/konieczności siedzenia w biurze "od-do"), ale problemy, trudności, wyzwania - podobne, po macierzyńsku uniwersalne: realia radzenia sobie z macierzyństwem bez pracy etatowej i możliwości pracowania pełną parą, przytyki ze strony mężyczyzn (bo środowisko zmaskulizowane) i koleżanek ("nie wymawiaj się dzieckiem").

Myśl 1.

Wsparcie jak bumerang

I znów myśl, powracająca jak bumerang, do znudzenia, że najważniejsze jest  w s p a r c i e  bliskich. Mężów, partnerów, rodziców, całej armii dobrych ludzi. Na koniec pojawił się wątek o tym, czy istnieją jakieś rozwiązania systemowe (nawet lokalne, na poziomie uczelni), które pomagają godzić pracę z opieką nad dzieckiem. Najbliższe pozytywne przykłady pochodziły z okolicznych podwórek zachodnioeuropejskich (programy stypendialne, obejmujące wyjazd z rodziną). Tu i ówdzie raczkują pomysły wdrażania żłobków przyuczelnianych (szacowna lokalna Uczelnia posiada takowy - klik).

Jedna z panelistek opowiedziała, jak była na rozmowie o pracę z malutkim dzieckiem w chuście (a dziecko na dodatek podczas rozmowy ssało pierś). Pracę dostała.
I takie scenariusze są możliwe, jaskółki mikrozmiany.

Myśl 2.

Zła matka

Wszystkie jesteśmy złymi matkami. Tak mówi do nas zakorzeniony głęboko patriarchalny ogląd rzeczywistości. Jesteśmy złymi matkami, a głos ten przychodzi z zewnątrz, od społeczeństwa. To często nie jest  n a s z  głos, choć tak nam się wydaje.
Mamy poczucie winy, bo robimy coś swojego, dbamy o rozwój, znikamy, wyjeżdżamy, wychodzimy, separujemy się, zamykamy pokój na klucz, żeby popracować. W tle czai się poczucie winy, wyrzut sumienia, że coś w naszym życiu dzieje się  k o s z t e m  (małego ciągle) dziecka.

Myśl 3.

Tęsknota

Może to nie poczucie winy, może to zwykła tęsknota? Że nie towarzyszę swojemu dziecku cały czas, a pragnę tego. Jestem gdzie indziej, przez długie godziny. A ono rośnie, zmienia się z minuty na minutę. Pal licho, jeśli poświęcam się pasjonującej, rozwijającej pracy. Często jednak jestem gdzie indziej, bo muszę. Albo wydaje mi się, że muszę. Mam wybór, ale ograniczony - prozą życia, zobowiązaniami finansowymi, niedoczasem. 
Jestem tu i teraz. Często na dwa fronty, skazana na ciągłą woltyżerkę (trafne słowa jednej z panelistek). Jednym słowem: rozdarta.





piątek, 5 lutego 2016

[31].

Pierwszy raz od dawna nie nie wiem, jak zacząć.

Wypadałoby chyba tak: minął rok od chwili, kiedy wygospodarowałam sobie swój wirtualny kawałek podłogi. Moje cztery klepki parkietu koło łóżeczka, w którym śpi mój synek (a ja słyszę jego miarowy oddech). Skrawek niebieskiego, a częściej burego nieba. Przestrzeni dla siebie i o sobie. Zanim stuknęła rocznica, wykonałam ćwiczenie, odpowiadając sobie na pytanie, po co tu jestem.

Ale zacznę tak:


Blogowanie nie jest dla mnie


W sumie wcale nie musiałabym nic pisać. Można pozostać na poziomie podglądania. 
Przez ten rok przejrzałam, przeczytałam, przewinęłam dużo (może za dużo) stron blogów parentingowych. W większość miejsc nie wróciłam już, wracam intencjonalnie i świadomie do kilku (pozwolicie, że nie będę wywoływać po imieniu).

Po roku wiem, że zdecydowanie wolę przestrzeń kameralną, poczytne blogi nie są dla mnie (ciągle intryguje mnie to zjawisko - czemu jedne są poczytne, a inne nie, jedne przykuwają uwagę, inne nie). 
Jestem introwertyczką, ale lubię interakcje, lubię wchodzenie w relacje (1:1), bo zawsze ciekawi mnie osoba, która stoi po drugiej stronie. 

Dlaczego ciągle tu jestem?


*dla inspiracji. 
Bo ciągle uparcie wierzę, że w zalewie (dosłownie) wszystkiego można znaleźć inspirację. Coś świeżego/innego, co ściąga nas z utartego szlaku.    

Trochę jest tak, że ci, których czytamy, nie czytają nas. Jak ze szczeniackim zauroczeniem - ten, do którego wzdychałam nie zwrócił nigdy uwagi na brzydkie kaczątko.
Ale to nic. Inspiracja z definicji przebiega jednokierunkowo, bez wzajemności. Ci, co inspirują innych, mogą nawet nie wiedzieć, że byli inspiracją (a gdyby wiedzieli - co by to zmieniło?). 

  
**dla siebie.
Naprawdę lubię ten swój kawałek szaroburego nieba. 
Myśli są tylko myślami. Gdybym nie ubierała ich w słowa, zostałyby na zawsze w czeluściach wewnętrznych (koło się zamyka, wracamy do punktu 1 - inspiracji).

***dla syna. Ale to dopiero kiedyś. Pogrzebie, znajdzie, wyłoni się obraz inny niż znany, puzzelek do kompletu. Klik, klik. A może wcale tak nie zrobiłby, ale możliwość jest ("bo księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie").


Last, but not least 1.


Od dawna już czuję przesyt. Superzgrabnie opisała go Matka Debiutująca (klik). Odsyłam do jej trafnego podsumowania - pożyczam jej słowa, mogę włożyć je w swoje usta, bo tak właśnie bym powiedziała.

Za dużo, za szybko, za powtarzalnie. Mam apetyt na slow life, nieśpieszne przeżuwanie życia, koncentrowanie się na detalach, tym bardziej, że na co dzień biegnę jak maratonka (a nie mam już 20 lat dwudziestoletnich sił witalnych). Raczej wpadam do kogoś na dłużej, zatrzymuję się, przysiadam na ganku, każę sobie polewać kawy i częstować świeżo upieczonym ciastem.


Last, but not least 2.

Zmierzając do końca i puenty rocznicowego wpisu - dziękuję tym, którzy tu wdepnęli/regularnie wdepują i tym, których (co prawda wirtualnie, ale zawsze!) miałam okazję poznać. 

Wasze zdrowie, drogie Panie (bo Panów nie widzę na sali). Wzniosę toast krymskim winem (obrazek poniżej), jak tylko wyleczę szalejącą w N. grypę.