niedziela, 20 września 2015

Mare nostrum

Pierwszy zagraniczny wojaż z J. Kierunek stały, uprawiany za bezdzietnych czasów raz do roku. Może nie najulubieńszy z ulubiony, ale bardzo lubiany, bo: piękne widoki, atrakcyjna architektura (czytaj: kościoły romańskie i gotyckie), Caravaggio i inni, wyśmienita kawa w byle zapyziałym barze, proste i smaczne jedzenie. I brak bariery językowej, więc można się poczuć (prawie) jak u siebie. Można się też estetycznie podelektować stosunkowo niewielkim kosztem o godzinę lotu stąd tanimi liniami.

Południe, czyli Italia. Morze Śródziemne, ale adriatyckie rubieże. Dzięki gościnności m&a spędzamy je na prywatnej wyspie. Patrzę na spokojną toń, ale morze kojarzy mi się ostatnio wyłącznie z tym, co dzieje się na południu (i nie tylko - wystarczy włączyć wiadomości i obejrzeć przewijające się obrazy z Węgier, Chorwacji, Austrii). Nie wyobrażam sobie wakacji na wyspie Kos (uwaga, promocja tanich linii- ciekawe, dlaczego?) albo Lampedusie, ale czy z drugiej strony, intencjonalne odwracanie głowy i nie patrzenie na to, co w sposób nieunikniony dzieje się coraz bliżej nas, spowoduje,  że one same się rozwiążą? 

Zawsze podobała mi się życzliwość Włochów wobec obcych. Dziesięć lat temu na rzymskich wakacjach czytałam w gazecie, że mieszkańcy Rzymu bronią przed nalotami policji imigrantów z Afryki, nielegalnie sprzedających pseudomarkowe torby. Nie uchodźców, ale zwyczajnych imigrantów ekonomicznych.

Jeden z nich opowiadał redaktorowi, że to co zarabia, pozwala mu na utrzymanie trzydziestu osób w swoim kraju. Jasne, że można wytyknąć Włochom sympatię do anarchii, skutkującą brakiem dbałości o interes państwa (przyzwolenie na kręcenie lewych interesów, działanie w szarej strefie, niepłacenie za bilety kolejowe), ale z drugiej strony - czy prawdziwie humanitarna postawa nie objawia się zrozumieniem, empatią i chęcią do pomocy  m i m o  wszystko

Wstyd mi, kiedy czytam hejterskie komentarze na temat uchodźów na różnorakich blogach, fejsbukach i forach. I kiedy na pewnej imprezie z zakłopotaniem słuchałam wywodów osób w "słusznym" wieku (zapewne dużo przeżyły) o tym, że grozi nam "islamizacja" Europy i że krytykujące papieża za postulat przyjęcia uchodźców przez każdą parafię/dom zakonny. 

W kraju, w któym przeciętny człowiek nie widział uchodźcy na oczy.
W kraju, który szczyci się ide(ał)ami solidarności.
W kraju, w historii którego zdarzały się epizody imigracji zarobkowej i politycznej. 
W kraju, którego znakomita większość określa się mianem chrześcijan.

PS. Gdyby ktoś miał wątpliwości, polecam przeczytać wpis Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych - "Czy Polska powinna przyjmować uchodźców" (klik)