wtorek, 12 maja 2015

:::matka wraca na rynek:::

Odkąd J. stuknęło 10 miesięcy, próbuję powrócić na rynek. Tak, tak - prosto nie jest - dziury w CV i niespójne, zbyt różnorodne doświadczenia robią swoje. Przestrzeni na naukę u nas nie ma - mówi mi przez telefon miły pan z pewnego en-dżi-osa (panu rekomenduje mnie koleżanka), w odpowiedzi na zapewnienie, że się nauczę (tak, mam wprawdzie doświadczenie, ale w prowadzeniu projektu, finansowanego z innych środków).

Ale nie o tym miałam mówić. 
Na co drugiej rozmowie padają pytania o organizację opieki nad dzieckiem.

Casus 1 
Kulturalna i dobrze ubrana pani w wieku mojej mamy, właścicielka centrum medycznego mówi mi wprost, że u nich nie opcji, żeby "nie przyjść do pracy", jak to ujmuje. Oznacza to, że nie bierze się *umownej "opieki" na dziecko - trzeba  z a w s z e  b y ć, zwartym i gotowym. 
*Umownej, bo praca jest oczywiście na umowę - zlecenie.
Zachodzę w głowę, jak pani godziła pracę z wychowaniem bliźniaków w siermiężnych czasach, kiedy chowano i mnie (rozmowa znów schodzi na dzieci).

Potakująco zapewniam, że mam  ś w i e t n i e  zorganizowaną opiekę - samorządowy żłobek oraz pełnoetatową babcię w razie potrzeby. A moje dziecko rzadko choruje, a jakże!

Casus 2
Koleżanka wspomina, że po piętnastu latach pracy dostała wypowiedzenie. Powód oficjalny: restrukturyzacja firmy, powód podany przez szefową między słowami: niedostateczna dyspozycyjność (koleżanka streszcza pracę w sześciu godzinach zamiast ośmiu plus bierze ustawową, ekstragodzinę wolnego ze względu na karmienie (która należy jej się, jak psu buda, choć dziecko nie jest oseskiem).

Casus 3
Idę na kolejną rozmowę. Rozmowa jest długa i wyczerpująca, ale sensowna, bo przez serię zadań-do-wykonania sprawdzają kolejno moje kompetencje. Oceniane jest działanie, a nie gadanie (albo gadanie o działaniach, a nie zachwalanie walorów) - to ciągle rzadkość. 
Cieszę się, że mogę spróbować się wykazać.

Na pytanie o zarobki podaję minimalną kwotę za godzinę, którą bierze przeciętna niania (tyle, że ona raczej "na czarno", ja wzięłabym na umowę zlecenie, więc realnie moje brutto kosztuje więcej). Rekrutujący (facet) nie omieszkuje wtrącić, że wartością dodaną jest możliwość powrotu na rynek pracy

Po fakcie dowiaduję się, że zostałam oceniona wysoko - ocieram się o szansę (i wartość dodaną), ale  ostatecznie z niej nie korzystam. Popołudniowe godziny pracy (co ja zrobię z dzieckiem, kiedy będę sama, a żłobek działa do 17.00...) i perspektywa przestojów w "zatrudnieniu" robią swoje.

Szukam dalej. Policzyłam, że przy pomyślnych wiatrach zarobię 1/3 tego, co mój partner i ojciec dziecka (jasne, że na innym stanowisku, co nie zmienia faktu, że on się rozwija, a ja liczę na "wartość dodaną", bez której moja "kariera" zawodowa stanie w miejscu, a nasza wydajność ekonomiczna rozjedzie się jeszcze bardziej).

Nie chcę  z n ó w  rozwijać starego wątku. Rozumiem punkt widzenia przedsiębiorców, którzy próbują działać w naszych trudnych realiach. Maksymalnie tnąc koszty, bo bez tego prawie każda mała działalność by padła.

Ale rozumiem też punkt widzenia kobiety, dla której wartość dodana i tzw. kariera zawodowa ma mniejsze znaczenie. Za 9 zł w pewnym sensie nie opłaca się wychodzić z domu, jeśli na szali z drugiej strony stoi mały człowiek, wymagający opieki, której zapewnienie przez inną osobę słono kosztuje.

Post scriptum
Wczoraj rozmawiałam z niebawem-matką, która opowiadała o swoim szefie, właścicielu agencji reklamowej. Słuchałyśmy wszystkie z otwartymi ustami (czy to dzieje się na prawdę?) Pan sam ma czwórkę dzieci, wspiera w ojcostwie/macierzyństwie swoich rozmnażających się licznie pracowników, hobbystycznie podllicza sobie, ile przybyło członków w "rodzinie". Dziecko? Żaden problem. Możesz pracować zdalnie, dokończyć pracę w domu, wyjść wcześniej. 

W pewnym sensie jedziemy na jednym rodzicielskim wózku, który opiera się na wzajemnym zaufaniu i wsparciu (pracodawca  r o z u m i e  moją sytuację, idzie mi na rękę, więc i ja odpłacę mu tym samym, nie zawalając pracy, nawet jeśli dziecko chore, a partner do pomocy daleko). Jasne, nie zawsze się da. Oczywiście istnieją zajęcia zawodowe, których w domu się nie zrobi. Napawa jednak optymizmem fakt, że  j a k o ś  się można dogadać, zrozumieć, systemowo pójść na rękę. Ostatecznie i tak realizujemy wspólnie społecznie użyteczny cel, jakim jest dodatni przyrost naturalny. Inna sprawa, na ile państwo w tym (nie) partycypuje (ale to już temat na inny wpis).

A na deser, znalezione post factum. Oczywiście Sztuczne Fiołki (klik)



2 komentarze:

  1. trochę zmodyfikuję kultowe pytanie i napiszę: Matko, jak żyć?!

    OdpowiedzUsuń
  2. He he, to się wpisuje w pewną kampanię:) [znalezione wczoraj - zrobiłam edit posta].

    OdpowiedzUsuń