niedziela, 6 listopada 2016

Problemy (nie)naszego świata

Wracamy z ziem zachodnich. Pierwszy pociąg, przesiadka, potem drugi - J. szaleje, bo nie spał ani minuty. W pierwszym pociągu spędzał czas na zaczepianiu sympatycznej zakonnicy, zadając jej do znudzenia 100 razy to samo pytanie: "dokąd jedziesz?" W drugim nawiązaliśmy korytarzową znajomość z niespełna dwuletnim chłopczykiem i jego rodzicami. Standardowa gadka szmatka o przedszkolu, podróżowaniu pociągiem vs samochodem, słowo do słowa i okazuje się, że chłopczyk choruje na nowotwór, pierwszy rok życia spędził w szpitalu. Właśnie wraca z rodzicami w CZD, leczy się u endokrynologa, urologa, neurologa i wielu jeszcze specjalistów, a do przedszkola nie chodzi(ł), choćby dlatego, że bardzo długo miał obniżoną odporność i kontakt w innymi dziećmi był dla niego zagrożeniem.

W niespełna dwadzieścia minut dowiaduję się, z jakimi problemami borykają się rodzice niepełnosprawnego dziecka: jedziesz na wizytę lekarską pociągiem, teoretycznie możesz dostać zwrot kosztów podróży, ale musisz poświadczyć (pytanie, jak to zrobić, jak rejestrujesz się telefonicznie, dzwoniąc z drugiego końca Polski), chcesz zapisać dziecko do przedszkola integracyjnego, ale co 3 godziny musisz przychodzić je cewnikować lub podawać leki, bo tylko pielęgniarka może to robić, a nie ma takiej na etacie (w przedszkolu integracyjnym!).

Latamy po korytarzu z piłką, chłopaki są bardzo zmęczone, obaj padają z nóg. Nowy kolega musiał wstać wcześnie rano, już o szóstej wyruszał z rodzicami do Warszawy. Na dworcu żegnamy się ciepło, ciesząc się, że spędziliśmy chwilę razem, dzięki czemu podróż jako tako zleciała.

Przesiadamy się z J. z pociągu na tramwaj, potem na autobus. J., jest już bardzo zmęczony i głodny, przeżuwa bułkę, połykając łezki, powtarza rozdzierająco jak matrę "jestem zmęczony". Stoimy w korku, autobus wlecze się niemiłosiernie. Kątem oka łapię nieprzyjazne spojrzenia współpasażerów, myśląc po drodze, że często rzeczy nie są takimi, jakimi się wydają. 


Tak, to też moja wina i mój wstyd, który realnie czuję, choć może nie powinnam, skoro nie mam złej woli (i pewnie wielu z nas mogłoby tak o sobie powiedzieć). Czuję jednak dyskomfort, bo wiem, jak często jestem o krok od pochopnej oceny, błędnie wysnutego wniosku, włożenia kogoś do szufladki. A zaczyna się tak niewinnie: od koncentrowania się na swojej perspektywie.

Trzymaj się zdrowo, Adasiu! Niech ci się wiedzie, jak najlepiej i więcej już nie choruj. Życzyłam Twoim rodzicom dużo sił do walki (z systemem), może za mocno i górnolotnie, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy.





PS. W międzyczasie, w temacie wpadł mi jeszcze ten filmik: (klik)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz