I nie mówimy tu o poradnikach i całym tym bogatym i silnie reprezentowanym nurcie pedagogiczno-rozwojowym (choć bardzo cenię sobie książki Juula i Agnieszkę Stein), tylko o dwóch kategoriach, które roboczo nazwałam sobie *nurtem (bojowo) - feministycznym i *powieścią biograficzną.
Nurt feministyczny:)
Trudno okreeślić, jaki to gatunek literacki. Trochę tu powieści biograficznej, trochę eseju, publicystyki.
![]() |
Belle Case La Follette z rodziną, fot. nieznany (1924). |
Czytam z przekonaniem taką literaturę, bo we mnie (zwłaszcza na początku matczynej drogi) też był gniew.
Na sprawy mniej lub bardziej istotne, niezależne.
Na schody nie-do-pokonania-wózkiem.
Na ciągle zapracowanego/zmęczonego partnera.
Na samotność w wielkim mieście, które przyjazne matkom nie jest.
Na niebotycznie drogi prywatny żłobek/nianię.
Na pytania o opiekę nad synem na rozmowach w sprawie pracy.
Duuużo może i słusznego gniewu, który jednak nie prowadził donikąd, poza uczuciem zmęczenia. Bo wszystkich tych rzeczy nie mogłam zmienić, nie zależały one ode mnie.
*
Przy okazji odkryłam, że literatura macierzyńska jak nic innego skutecznie koi smutek. A zwłaszcza ten, spowodowany kryzysem w związku - piwerwszym, drugim, kolejnym, za którym podąża pewność, że to ten ostatni i zaraz wszystko z hukiem się rozsypie w drobny mak.Powieść biograficzna.
Najlepszy opatrunek na ranę (albo rany).
Zaczęło się od "Łebków od szpilki". Matka wciągnęła się w lekturę bez proszenia, bez zwlekania, bez odkładania na półkę, jak to czyni zazwyczaj z pozycjami, wymagającymi skupienia i koncentracji na faktach (bo zazwyczaj takie czyta - naukowe, biograficzne, upstrzone wiedzą jak cwibak rodzynkami).
Autorka "Łebków" zaciekawiła mnie po lekturze Popularnego Kobiecego Dodatku do gazety. Sięgnęłam po "Szpilki" i jak to bywa z literaturą - zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Z literaturą, jak z człowiekiem - od razu wiesz, czy jest chemia czy jej nie ma.
"Łebki" to tytułowe córki-bliźniaczki, chorujące na niezdiagnozowane przez kilka dobrych lat życia schorzenie, które daje objawy w postaci poważnych zaburzeń neurologiczno-rozwojowych. Ale książka nie jest p r z e d e w s z y s t k i m zapisem zmagań autorki z niełatwym losem.
W "Łebkach" jest wszystko to, co matkę pociąga najbardziej - szczerze opowiedziana niezmyślona historia (wiadomo, każda opowieść jest kreacją, ale to nieuniknione) - historia o życiu, jakim ono jest.
Miłość (bo ona jest najważniejsza).
Jaśniejsza perspektywa (autorka pisze o chwilach bardzo trudnych, ale koncentruje się na ułamkach, które niosą nadzieję).
Poczucie metafizycznej łączności z naturą/bogiem/przyrodą.
To matka lubi najbardziej - w kinie, jak w literaturze - poczucie, że z opowiadanej historii wyziera sens i nadzieja na lepsze jutro. Czym bowiem nie ma być życie jak potykaniem się i wstawaniem z nową autoreflesją w głowie? (wtedy ten, co wstaje jest lepszym człowiekiem). Do tego crème de la crème - potoczysty, zabawny język, porządna dawka ironii i dystansu do siebie. Zdarzają się i obrazoburcze paralele z grubej rury, które powodowały, że miałam wiele niekłamanej przyjemności z czytania, choć przyznaję, że dzięki ironii do dziś nie mam pewności, co autorka n a p r a w d ę sądzi w pewnych kwestiach, na przykład w kwestii religii ("Pani Budda").
Autorka jest kobietą (i matką) z krwi i kości. Stopami dotyka i czuje ziemię, ale wyciąga wysoko szyję, a głowę trzyma w chmurach. I patrzy w głąb siebie.
Na zachętę obejrzyjcie archiwalne Łebki od Szpilki.
*Ciąg dalszy nastąpi.
Z góry feministyczną odrzucam, ale... Nie, no naprawdę, stara już jestem, żadne "nowe" prawdy nie są mi nieznane, a macierzyństwo już leci u mnie samopas.
OdpowiedzUsuńKuszą mnie natomiast te "Łebki od szpilki", nawet bardzo. Idealnie pasują mi do ogródka :)
Ja tam kropka w kropkę odnalazłam siebie - u Czeczott-Wożniczki, a "Szpilki" są naprawdę ekstra, choć nie wszystkim przypada do gustu język.
Usuń