Wpadł mi w ręce ostatnio "DF" z kapitalną rozmową
dwóch panów o przyjaźni.
I tak zaczęłam przemyśliwać sobie w jakimś refleksyjnym,
dawno zapomnianym zaułku, czym jest przyjaźń. Fakt, w młodych latach, kiedy
zdecydowanie bardziej dbałam o relacje, miałam tych przyjaźni znacznie więcej.
A może to kwestia nie dbałości wcale, a innych potrzeb i priorytetów? Kiedy
patrzę na ostatnie piętnaście lat, mam wrażenie, że moje priorytety bardzo się
zmieniły. I to wcale nie w latach zamierzchłej młodości, ale całkiem niedawno.
Z tego kim byłam dawniej niewiele zostało, oczywiście nie w sensie cech osobowości
i skłonności do pewnych zjawisk, ale podejmowanych aktywności.
Kiedyś byłam człowiekiem refleksji (tak to roboczo nazywam)
– nie chodzi o refleksję jako taką, ale raczej proporcje (rozmyślanie,
analizowanie vs działanie). Dziś jestem człowiekiem czynu. Absolutnie nie chcę
oceniać, czy to właściwy kierunek – jest po prostu zupełnie inaczej.
Przykład: kiedyś rzeczą może nie pierwszej, ale drugiej wagi
była dla mnie estetyka. To, w jakim otoczeniu mieszkam, jak wyglądam, w co się
ubieram. Miałam w sobie gotowość i potrzebę dopieszczania szczegółów otoczenia,
w którym spędzam czas. A teraz?
Wrażliwość pozostała niezmienna, jedyna różnica (ale jakże zasadnicza) jest taka,
że przestałam karmić działaniem swoją niegdysiejszą potrzebę. Co więcej,
nabrałam nawet przekonania, że to niepotrzebnie angażuje mój skurczony czas,
środki, energię.
Wiele się zmieniło, dziś jestem z innymi ludźmi, niż
kiedyś, na innym poziomie relacji. Kiedyś ważnych ludzi było niewielu, ale
rozmowy z nimi długie i wnikliwe, nocne maratony rozmów, nocne powroty do domu
po ostatnim seansie w kinie, maratony listów, wysyłanych pocztą, a nie
kliknięciem myszyki, choć później także kliknięciem (o tempores!).
Rozmowy o przeczytanych książkach, filmach, które chciałoby się zobaczyć.
Teraz mam wokół ludzi moc, przez ostatnie pięć lat poznałam
ich więcej, niż przez wcześniejsze piętnaście albo dwadzieścia, w niemałej
mierze za sprawą mojego syna i nowych aktywności, których dzięki macierzyństwu
zaczęłam próbować. Jest ciekawie, ale zarazem inaczej.
Dwóch rzeczy brakuje...
Książek (z czasem czytam coraz mniej) i przyjaźni – takiej, jak kiedyś. Wzajemnej, bezwarunkowej, szczerzej i sączącej się niespiesznie, poza dominującą bieżączką.
Przyjaźń oznacza, że różnimy się, ale jesteśmy ze sobą. W
moim życiu ostatnio jest tak, że coraz więcej czasu spędzam z osobami podobnymi
sobie- taka kolej rzeczy. Łączą nas wartości - to jasne, ale i zainteresowania
- to funkcjonalne.
Brakuje spokojnego czasu, spędzanego na rozmowie. Co u mnie,
co u ciebie. Relacja potrzebuje uwagi, a uwaga płynie z czasu i wolnej głowy.
Jak się czujesz? Co przeżywasz, co cię cieszy, a co nurtuje? Brakuje poczucia,
że twoje totalnie inne życie, czasem puste, a czasem przepełnione może być
interesujące dla drugiego. Kiedyś ” ważnego innego”, z czasem jednak wszystko
wyblakło, ten inny jest z innymi, bardziej podobnymi sobie i aktualnemu stylowi
życia, a może i priorytetom.
Wzajemność jest cholernie ważna. Bez niej nie ma przyjaźni.
Biegnę, jak się pali u ciebie, i ale potrzebuję, żebyś przybiegł, kiedy
zawaliło się u mnie. Bez chwili zwłoki, wymówki mniej lub bardziej faktycznej,
bo brak czasu, dużo pracy.
A co do książek, to...
Kilka miesięcy temu byłam na spotkaniu
autorskim z pewną autorką. Spotkałam
koleżankę, której nie widziałam rok – spotkałyśmy się na poprzednim spotkaniu
z tą samą osobą dokładnie rok wcześniej. Spontanicznie poszłyśmy pogadać i tak się
stało, że przegadałyśmy trzy godziny o książkach – przeczytanym, nieprzeczytanych, a
najbardziej o tych, które chcemy przeczytać. W sumie to nie dziwne, bo koleżanka była kiedyś autorką poczytnego bloga o książkach i czyta (w przeciwieństwie do mnie) dużo. Złapałam się jednak na tym, jak bardzo mi tego na co dzień brakuje. Rozmów o książkach właśnie, a między wierszami o nas, bo my te książki czytamy, odczuwamy i o nich potem rozmyślamy (albo nie). W tym
„poprzednim” życiu to była jednak ważna rzecz.
(Fot. Maciej Zienkiewicz / Agencja Gazeta) |